Język żyrafy, język szakala – cz. II
Druga z trzech części cyklu poświęconego koncepcji „porozumiewania bez przemocy” – stylu komunikowania, który pozwala prowadzić nieprzemocowy dialog w trudnych sytuacjach.
Podstawowym warunkiem tego rodzaju rezultatów jest stosowanie w rozmowie określonego schematu wypowiedzi, obejmującego 4 elementy, przypomnijmy je:
2. „To wtedy ja czuję…” – drugi element to emocje, jakie wtedy odczuwam.
3. „Ponieważ potrzebuję/chcę/zależy mi…” – określenie potrzeby leżącej u podłoża odczuwanej/odczuwanych przeze mnie emocji.
4. „Dlatego chcę/chciałbym cię prosić – proszę cię…” – element czwarty to prośba.
Schemat jest prosty, przejrzysty i kompletny – trudno byłoby coś do niego dodać, lub zmienić, toteż uzasadnione jest domniemanie, że każdy, kto się do niego odwoła może liczyć na pomyślne rezultaty. Ale diabeł tkwi w szczegółach.
Okazuje się, że sama znajomość właściwych i korzystnych zasad nie oznacza automatycznie umiejętności ich poprawnego stosowania w praktyce. Wydaje się zatem rozsądne, aby już na samym początku uwzględnić możliwie dużo typowych pułapek czy też typowych błędów, aby łatwiej ich unikać. A, rzecz ciekawa, zdarzyć się one mogą na każdym etapie zaprezentowanej powyżej czteroelementowej procedury komunikacyjnej.
Pułapki pierwszego etapu (opisu zachowania)
Tak więc już na samym początku pojawia się pierwsze niebezpieczeństwo, że pod formułą rzekomego opisu zachowania nasz umysł przemyci nawykowo interpretację czy ocenę. Powie np.: „Gdy ty mnie lekceważysz…”, albo: „Gdy zachowujesz się tak skandalicznie…”. Zarówno przypisanie rozmówcy intencji lekceważenia mnie (interpretacja jego wypowiedzi), jak też zaklasyfikowanie jego zachowania do kategorii „skandalicznych” (ocena) – wykraczają poza neutralny opis i wkraczają dokładnie w tę sferę, której mieliśmy unikać, czyli w obszar „języka szakala”. Jak więc widać, nie wystarczą dobre intencje i zamysł „opisu”, ani nawet formalnie poprawny początek zdania. W sytuacji, gdy nasz nawyk interpretowania i oceniania jest tak silnie zakorzeniony, że to raczej on – a nie „język żyrafy” – pojawi się w pierwszym, spontanicznym odruchu. Co więcej, także i sam Rosenberg nie przeczy, że tak właśnie jest.
Ujawniło się to w sposób ewidentny już w trakcie pierwszego ćwiczenia w prowadzonym przez niego pamiętnym warsztacie z okazji promocji książki. Zaproponował, aby uczestnicy zanotowali treść swojej pierwszej, odruchowej, naturalnej reakcji na jakieś wcześniej wybrane, nieakceptowane zachowanie partnera. I okazało się, że reakcje oceniające narzucają się nam rzeczywiście jako pierwsze, niejako automatycznie. A to zapewne dlatego, że taki jest nasz dominujący trening komunikacyjny. I nawet jeśli nie zawsze reagujemy w sposób nieprzyjemny, to u większości z nas funkcjonuje zasada „jeśli on jest miły, to i ja jestem miły, ale jeśli on zachowuje się w sposób nieprzyjemny, to i ja mam prawo tak się zachować”.
I rzecz nie w tym, że nie wolno takiej zasady dla siebie przyjąć, bo w gruncie rzeczy to my sami mamy prawo ustanawiać warunki komunikowania się, jakie nam odpowiadają. Dotyczy to również i zasad NVC: jeśli miałyby nas one obowiązywać, to nie dlatego, że mamy jakiś abstrakcyjny obowiązek je stosować, ale dlatego, że lepiej służą one porozumieniu. Toteż gdyby ktoś świadomie odrzucił te zasady, to nie ma sposobu ani żadnej nadrzędnej reguły, na mocy której można by go zobowiązać czy zmusić do ich stosowania. Poza argumentem zdrowego rozsądku i spodziewanymi korzyściami.
Problem nie tkwi więc w samych świadomie przyjętych zasadach – do czego mamy prawo przyjmując za fakt np. że „on mnie lekceważy” i, że taka jest rzeczywista intencja naszego rozmówcy. Próbujemy rozmówcę rozliczać z tego „faktu”, podczas gdy tak naprawdę najpierw sami ów rzekomy „fakt” tworzymy, dopuszczając się na początku nieuprawnionej, samowolnej oceny.
Nasz rozmówca może się więc stać ofiarą naszego podwójnego wykroczenia wobec niego. Może on mianowicie najpierw być przez nas niesprawiedliwie osądzony, a oprócz tego jeszcze dodatkowo ukarany (naszą nieprzychylną, przemocową wypowiedzią w „języku szakala”) za negatywne intencje czy cechy, które mu sami najpierw przypisaliśmy.
Jak uniknąć inwazji na terytorium rozmówcy?
Można byłoby tego uniknąć, gdybyśmy nie zaczynali i nie poprzestawali na ocenie. Ale, by to było możliwe, musielibyśmy przede wszystkim przyjąć do wiadomości, że „język żyrafy” nie nasuwa się nam w sposób naturalny jako pierwszy – co akurat może nam przynieść pewną ulgę i „rozgrzeszyć” z tego odruchu. Po drugie, że „przełączenie się” na język „serca” wymaga świadomego przeformułowania komunikatu w „języku szakala” na komunikat „żyrafy” – czyli świadomej decyzji i rozwinięcia tej umiejętności. I dlatego potrzebujemy nabrać pewnej wprawy w tropieniu interpretacji i ocen, czasami podstępnie zakamuflowanych i ukrytych pod zewnętrzną maską rzekomego „języka żyrafy”.
Szczególnie pomocna będzie tu jedna z podstawowych wskazówek Rosenberga, pomagająca określić granice, co jeszcze jest faktem, oddzielając ów fakt od interpretacji czy oceny. Otóż faktem jest to, co może zarejestrować kamera filmowa lub urządzenie do nagrywania głosu. Urządzenie to może zarejestrować określone, nieprzyjemne w odbiorze słowa, np., „nie zawracaj mi głowy”, albo „twoja marynarka wygląda, jakby była wyciągnięta ze śmietnika” – ale nie jest w stanie zarejestrować „lekceważenia”, „poniżania” albo „kpin”, bo to już są interpretacje usłyszanej przez nas wypowiedzi.
Dlatego sformułowanie np. „Gdy ty sobie ze mnie kpisz…” należy do „języka szakala”, gdybyśmy zaś chcieli użyć „języka żyrafy”, musielibyśmy przytoczyć usłyszaną wypowiedź: „Gdy mówisz, żebym nie zawracał ci głowy…”, albo „Gdy mówisz, że moja marynarka…”. Na wyrażenie swojej emocjonalnej nieakceptacji, dezaprobaty, niezgody czy wręcz oburzenia przyjdzie czas w drugim kroku. Ale i tu, jak się okazuje, także czekają na nas pułapki, na które warto się przygotować, aby łatwiej ich uniknąć.
Pułapki etapu drugiego (wyrażania emocji)
Problem w tym, że „język szakala” może przeniknąć do naszego komunikatu również i w tym wypadku. Bo również i tutaj mogę użyć określeń, które tylko na pozór są określeniem emocji, zaś w rzeczywistości są interpretacją bądź oceną. Czy to możliwe? I jak? Najprostszy rodzaj odstępstwa od wzorca to sformułowanie w rodzaju: „czuję, że się boisz”, albo: „czuję, że mnie nie lubisz”. Owszem, mówię tutaj o emocjach, tyle tylko, że nie o swoich, lecz o twoich. A skoro tak, to znowu dopuszczam się interpretacji, dotyczącej ciebie – fantazjuję, stawiam hipotezy, przypuszczenia na twój temat – zamiast informować o moich uczuciach.
Mogę też użyć sformułowania mówiącego nie o twoich emocjach, lecz o twoich nastawieniach czy postawach, w rodzaju: „czuję, że mnie lekceważysz”, albo: „czuję, że masz do mnie dystans”, bądź też: „czuję, że nie masz do mnie zaufania”. Słowo „czuję” jest tutaj jedynie rodzajem kamuflażu, który z tego powodu może wprowadzać w błąd. I niekoniecznie tylko słuchacza, lecz również samego autora takiej wypowiedzi, który niekoniecznie chce coś świadomie „zafałszować”. Sam autor często sam wpada w omawiane tu pułapki, będące konsekwencją jego braku wprawy w posługiwaniu się prawdziwym „językiem żyrafy”. Tak czy inaczej, nadal są to moje interpretacje tego, co rzekomo ty robisz wobec mnie, informacja o moim sposobie myślenia o tobie, nie zaś informacja o moich emocjach.
Jeśli już weźmiemy sobie do serca powyższe uwagi, to jednak nadal nie jesteśmy całkiem bezpieczni. Bo czyha na nas jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Tym razem ma ono następującą formę: „Czuję się lekceważony”, albo: „Czuję się źle traktowany”, bądź: „Czuję się niedoceniany”. Tutaj kamuflaż jest głębszy, bo sformułowanie zawiera określenie zwrotne „się”, które sugeruje, że tym razem ja rzeczywiście mówię o sobie, nie zaś o tobie. Niestety, tak nie jest: nadal nie mówię o sobie, lecz o swoich przypuszczeniach – hipotezach, fantazjach, interpretacjach – na temat tego, co rzekomo ty robisz ze mną. Bo każde z użytych wyżej, przykładowych określeń w gruncie rzeczy oznacza: „Zakładam – przypuszczam, myślę – że mnie (ty) lekceważysz”, oceniam twój sposób traktowania mnie jako nieodpowiedni („zły”), przypuszczam (myślę), że (ty) mnie niedoceniasz.
Pułapki etapu trzeciego (określania potrzeb)
Od problemów nie jest wolny także i trzeci wątek komunikacyjny, zwłaszcza że tutaj szczególnie ujawnia się istota „języka serca” jako modelu nieprzemocowego – nieinwazyjnego. Owa nieinwazyjność jest możliwa głównie dzięki założeniu, że moje emocje wynikają z moich potrzeb, nie zaś z twoich zachowań. Dzięki temu właśnie założeniu mogę wziąć na siebie odpowiedzialność za swój własny emocjonalny dyskomfort, a tym samym nie obwiniać o to mojego rozmówcy. Ale skoro nasze doświadczenia i nawyki nie do końca zgadzają się z tymi założeniami, więc też nic dziwnego, że i tutaj mogą dawać o sobie znać.
Tendencja jest stale jedna i ta sama: jeśli odchodzimy – świadomie czy nieświadomie – od „języka żyrafy”, to nie możemy dojść nigdzie indziej, jak do „języka szakala”, bo w gruncie rzeczy poruszamy się stale tylko w obrębie tych dwóch opcji. Zatem podstawowym błędem będą takie sformułowania, które sugerują, że odpowiedzialność za moje uczucia spoczywa nie na mnie, lecz na rozmówcy. Zamiast wiec powiedzieć np.: „Gdy (ty) się spóźniasz, czuję się (zaniepokojony?/zirytowany?), ponieważ zależy mi na załatwieniu dzisiaj wszystkich zaplanowanych przeze mnie spraw” – mogę powiedzieć: „…ponieważ przez ciebie mogę nie załatwić wszystkich, zaplanowanych przeze mnie spraw”, czy też: „…ponieważ (ty) narażasz mnie na stratę czasu”, albo „…ponieważ przez ciebie mogę się spóźnić na następne spotkanie”.
W obu przykładach oskarżam i obwiniam. Dzieje się to tym łatwiej, że obydwa te przykłady wypowiedzi mają pozory prawdy: naprawdę mogę stracić czas, naprawdę mogę się gdzieś spóźnić i czegoś nie załatwić. Tyle, że niekoniecznie tylko z twojego powodu – ostatecznie będzie stała za tym moja decyzja. Mógłbym przecież nie czekać poza limit wyznaczonego przeze mnie czasu twojego spóźnienia. A skoro zdecydowałem się czekać dłużej, to ponoszę odpowiedzialność za wynikające stąd konsekwencje. Dodajmy jednak przy tym jeszcze jedną uwagę: nie chodzi o to, że twoje zachowanie nie ma żadnego wpływu na moją sytuację: ma, i dlatego jestem zainteresowany jego zmianą, co wyrażam poprzez kierowaną do ciebie prośbę. Chodzi natomiast o to, że do uzyskania tej zmiany posługuję się innym językiem, niż język obwiniania i oskarżeń.
Po co używać „języka żyrafy”?
Warto robić to co najmniej z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że wspomniany „język szakala” nie służy porozumieniu, lecz wręcz przeciwnie – utrudnia je lub wręcz uniemożliwia. Po drugie zaś, bynajmniej nie płynie to wyłącznie z owej kwestii praktycznej: to tylko na pozór oskarżenia i obwinianie są jedynymi uzasadnionymi komunikatami, jakie możemy zaaplikować drugiej osobie. Tak rozumiał to pewien słuchacz, który z koncepcji NVC wyciągnął następujący wniosek: „rozumiem, że mimo iż ktoś w rzeczywistości jest świnią, chamem i łobuzem, to opłaca mu się tego nie mówić, bo dzięki temu można uzyskać więcej”. W tym podejściu są aż trzy fałszywe założenia. Po pierwsze, że naprawdę jestem zdolny do rzetelnej oceny – osądu – drugiej osoby, po drugie, że to jest komunikat oczywisty, i po trzecie, że właśnie to należy komunikować, zaś każdy inny komunikat (np. w „języku serca”) jest komunikatem niejako „zastępczym”, więc jakby sztucznym, „nienaturalnym”, może wręcz rodzajem manipulacji w imię korzyści.
Taki zestaw założeń – często nie do końca uświadomiony – dowodzi tylko, jak głęboko zainstalował się w nas nie tylko sam „język szakala”, ale też uzasadniające i podtrzymujące go wewnętrzne przekonania, nakazujące traktować go jako bardziej uzasadniony i bardziej naturalny niż „język żyrafy”. Cała nadzieja w tym, że to tylko kwestia naszych przyzwyczajeń i nawyków, i to nie tylko co do naszych zachowań, ale również co do towarzyszących im wewnętrznych przekonań, które mogą być równie nawykowe, mechaniczne, bezrefleksyjne i automatyczne, jak zachowania.
I że z czasem te przekonania nie tylko zostaną najpierw podważone, ale też będą stopniowo tracić swoją siłę i rzekomą „oczywistość”, aż wreszcie bardziej oczywiste staną się przekonania odwrotne, leżące u podstaw „języka żyrafy”: że wcale nie mam zdolności trafnej i niezawodnej oceny drugiej osoby, że wcale nie jestem zobowiązany, a nawet upoważniony do komunikowania jej wytworzonej przeze mnie samego fantazji na jej temat. A wreszcie, że jedyne o c z y w i s t e upoważnienie, jakie posiadam, to prawo do komunikowania swoich emocji i potrzeb. I gdy do tego dojdę, to właśnie „język żyrafy” będę uważał za oczywisty i naturalny, zaś „język szakala” za sztuczne, nieuzasadnione i wręcz bezprawne narzędzie poniżania i umniejszania innych.
Pułapki kroku czwartego (wyrażania prośby)
Zanim to się jednak stanie, warto nauczyć się unikania pułapek, które mogą się pojawić także i w ostatnim, czwartym wątku komunikacyjnym, jakim jest skierowanie pod adresem rozmówcy prośby o zmianę jego nieakceptowanego przez nas czy uciążliwego dla nas, zachowania. Po pierwsze zatem konieczne jest trzymanie się zasady, że przedmiotem naszej prośby może być wyłącznie zachowanie rozmówcy, nie mogą zaś być procesy wewnętrzne, stany emocjonalne, cechy charakteru czy postawy.
Mogę więc prosić wyłącznie o to, by rozmówca coś zrobił lub czegoś nie robił – bądź o obie tego rodzaju rzeczy – nie mogę zaś prosić, by jakiś był, albo coś konkretnego czuł lub myślał. Mogę więc np. poprosić o to, by rozmówca następnym razem przyszedł punktualnie – a nawet, by zawsze odtąd przychodził punktualnie, ale nie mogę poprosić, aby był bardziej punktualny (albo „odpowiedzialny”, „wrażliwy”, „subtelny” itp.). I to nie dlatego, że podobne właściwości czy cechy są pozbawione wartości czy też nieważne. Rzecz raczej w tym, że cechy osobowości czy postawy nie mogą być kształtowane „na zawołanie”, więc również nie mogą się pojawić w wyniku czyjejś prośby. Chyba że nie rozumiemy dokładnie o co prosimy, albo też nie przywiązujemy wagi do naszej prośby.
Pozostaje też do rozstrzygnięcia delikatna kwestia, czy w ogóle mamy prawo prosić aż o to, by rozmówca „był jakiś” wyłącznie dlatego, że my sobie tego życzymy, czy też co najwyżej o to, by coś dla nas zrobił (lub nie robił), pozostawiając do jego wyłącznej decyzji to, jaki chce być (lub nie być), nawet gdyby nie odpowiadało to naszym upodobaniom, wartościom czy wygodzie.
Z tych samych powodów bezzasadne jest proszenie rozmówcy o to np. „…by na przyszłość zastanowił się, co robi” (po pierwsze, chodzi o jego myślenie, czyli wewnętrzny proces, po drugie: skąd wiemy, że się nie zastanawiał? Lub jak długo to robił? I jak długi czas zastanawiania się będzie wystarczający? A wreszcie – jak sprawdzić, czy wywiązał się z ewentualnej obietnicy? I co zrobić, gdy pojawi się między nami różnica zdań w tej kwestii? A poza tym – czy proszącemu rzeczywiście chodzi o myślowe procesy rozmówcy, czy też jego konkretne zachowanie, o którym nic nie mówi?).
Z tych samych powodów nieracjonalne jest proszenie o to, by ktoś coś np. „polubił”, „bardziej cenił”, „miał większą motywację” albo „nie irytował się” lub „nie bał” czy „nie martwił”. Wiemy skądinąd, że po pierwsze, wzbudzanie czy likwidowanie określonych emocji jest praktycznie niewykonalne, a po drugie – bezzasadne, bo emocje są w takiej samej mierze elementem prywatnego terytorium psychologicznego rozmówcy, jak jego postawy, cechy charakteru czy wartości.
Jak widać, jest na co uważać, gdy chcemy zarówno poprawnie jak i skutecznie używać języka NVC. Zaś ilość pułapek i popełnianych błędów wskazuje, jak silne są przeciwne nawyki. Ale z kolei świadome zwracanie na nie uwagi może uchronić nas przed popełnianiem ich i przyspieszyć pozytywne rezultaty naszego treningu komunikowania się w „języku serca”
Publikacja pierwotna: miesięcznik „Remedium” nr 8/2013.